Od papieru do cyfrowej książki. O dawnych i nowych sposobach czytania

Czy postęp robi z nas analfabetów? Badania czytelnictwa w Polsce to zwykle powód do stypy i narzekania, ale prawda zwykle leży gdzieś po środku. Rzadziej czytamy książki i prasę, ale chętnie sięgamy dziś po cyfrowe treści z Internetu. Oglądając scenki rodzajowe z lat 50-tych, 60-tych czy 70-tych, szybko dostrzeżemy pewną oczywistość. Druk był wszechobecny w życiu tamtej epoki. Ludzie czytali na potęgę w przestrzeni publicznej. W komunikacji miejskiej gazety pełniły wręcz rolę parawanów odgradzających pasażerów od siebie. Równie chętnie czytano na zachodzie jak i w Polsce Ludowej. Różnica sprowadzała się nie do popularności prasy, ale do serwowanych w niej treści.

Przed rokiem 1989 w Polsce po książki sięgano dużo częściej, co zresztą potwierdzają regularnie publikowane przez Bibliotekę Narodową badania czytelnictwa. Obecnie większość Polaków książek unika – w ubiegłym roku 63,1% ankietowanych nie przeczytało ani jednego tytułu. Nie oznacza to jednak, że staliśmy się wtórnymi analfabetami. Czytamy po prostu co innego i głównie w sieci.
Analogowy świat
Dla kogoś, kto urodził się w latach 90-tych i dojrzewał wraz z kulturą cyfrową, życie bez Internetu może wydawać się nieco egzotyczne. Akceptujemy kolejki przed Apple Store – nie dziwią nas ludzie stojący w ogonku po nowego iPhone’a. Ale tłum pod księgarnią? Sama idea może się dziś wydawać lekko abstrakcyjna. Gdy jednak w 1969 roku wydano w Polsce po raz pierwszy „Ulissesa” Jamesa Joyce’a, warszawska księgarnia PIW znalazła się w stanie oblężenia, co zresztą utrwaliła ówczesna kronika filmowa. W szarej rzeczywistości PRL-u masowo polowano na światową beletrystykę, ponieważ miała posmak czegoś egzotycznego. W deficytowym świecie socjalizmu na półkach księgarni zalegał jedynie literacki ocet w rodzaju drukowanych masowo dzieł klasyków marksizmu. Ten analogowy świat sprzed kilku dekad nie był, mimo pozorów, papierowy w stu procentach.
Na zachodzie archiwizację analogową prasy i zbiorów bibliotecznych prowadzono na szeroką skalę już w latach 50-tych. W krajach demokracji ludowej przodowała w tym NRD. Wykorzystywano mikrofilmy pozwalające na przechowywanie materiałów w lokalnych archiwach. Czytelnicy mogli korzystać ze specjalnych maszyn – czytników mikrofilmów. Na przełomie lat 70-tych i 80-tych w Polsce upowszechniły się domowe rzutniki. Pozwalały na wyświetlanie zdjęć i dokumentów z przeźroczy, ale najchętniej puszczano z nich bajki dla dzieci. Analogowe rzutniki „Ania” z tamtego okresu wciąż można kupić na Allegro – to dość popularne pamiątki z PRL-u.
Kiedy bity zastąpiły papier?
Wraz z rozwojem komputerów możliwa stała się digitalizacja materiałów (archiwizacja cyfrowa). Idea elektronicznej książki (e-booka) narodziła się na początku lat 70-tych w Stanach Zjednoczonych. Początkowo e-booki miały zastąpić mikrofilmy oraz ułatwić czytelnikom dostęp do największych dzieł światowej literatury w ramach tzw. Projektu Gutenberg. Popularyzacja komputerów sprawiła, że dekadę później zaczęto dostrzegać ich komercyjny potencjał.
W 1987 roku powieść hipertekstowa „Afternoon” Michaela Joyce’a przeszła do historii jako pierwszy utwór napisany na komputerze i wydany na dyskietkach. Papier przestał być czymś niezastąpionym. Kiedy e-czytanie zaczęło zyskiwać na popularności? Mniej więcej na początku lat 90-tych, gdy modemy w komputerach i pierwsze strony WWW ułatwiły dystrybucję cyfrowych treści. Bez tej komputerowej rewolucji dziś nie byłoby nie tylko smartfonów, ale również czytników e-booków takich jak inkBOOK czy Kindle.
E-booki i prasa elektroniczna wciąż jednak potrzebowały dedykowanego urządzenia, które miałoby cechy oraz uniwersalność książki w miękkiej okładce. Komputery nie bardzo się w tej roli sprawdzały. Stacjonarne maszyny z monitorami CRT męczyły wzrok, a pierwsze laptopy były horrendalnie drogie i dość toporne.
W poszukiwaniu złotego środka
W 1993 roku wystartował serwis BiblioBytes, pierwowzór współczesnych księgarni internetowych. Sprzedawał cyfrowe książki na ówczesne pecety. Dopiero cztery lata później nastąpił przełom, w postaci pierwszego w miarę mobilnego urządzenia zaprojektowanego pod e-booki. Do sklepów trafił palmtop (PDA) dla fanów e-czytania – Rocket eBook. Mieścił się w plecaku, ale miał też słabe strony. Sporo kosztował, a zastosowany w nim ekran LCD sprawiał, że przy intensywnym czytaniu bateria urządzenia szybko się rozładowywała. Potencjał e-booków pod koniec lat 90-tych wzmocniło opracowanie pierwszego otwartego standardu (OEB) oraz spore zainteresowanie nowinką ze strony słynnych pisarzy, takich jak choćby Stephen King.
W 2004 roku, dzięki postępowi w rozwoju tzw. papieru elektronicznego (e-papieru), narodził się pierwszy czytnik e-booków z prawdziwego zdarzenia. Był niewiele większy od książki, przenośny i miał dostosowany do czytania 6-calowy wyświetlacz o bardzo niskim poborze energii. Stworzone przez Sony urządzenie radziło sobie z e-bookami, ale nie oferowało dostępu do Internetu. W 2007 roku koncern Amazon wypuścił na amerykański rynek e-czytnik Kindle. Oferował on dostęp do sieci i umożliwiał zakup cyfrowych książek z poziomu urządzenia. To był ten sam rok, w którym Apple zaprezentowało smartfona iPhone’a, a wydawcy zgodzili się, że najlepszym formatem dla e-booków będzie uniwersalny EPUB.
Czytanie w epoce Internetu
Socjolodzy spadek czytelnictwa w ostatnich latach tłumaczą tym, że obecnie wizja postępu kojarzy się nam z technologią, a nie z dostępem do papierowej książki. Wystarczy się jednak przejechać komunikacją miejską, by znaleźć ludzi wpatrzonych w ekrany smartfonów. Tylko część zabija czas grami. Zdecydowana większość przegląda Internet, czyta artykuły i e-prasę. Wiedza stała się więc towarem cyfrowym, a książki w tej nowej rzeczywistości mają formę e-booków dostępnych za pośrednictwem internetowej chmury.
Chętnie czytamy więc na naszych smartfonach, ale jednocześnie nie zdajemy sobie sprawy z istnienia e-czytników, które mają dwie kluczowe zalety. Nie męczą wzroku dzięki zastosowaniu e-papieru i nie wymagają codziennego ładowania. Są też lepiej dostosowane do czytania cyfrowych treści niż nieco większe od smartfonów tablety. Dodatkowo niektóre e-czytniki, takie jak choćby inkBOOK Obsidian, pozwalają na dostęp do e-booków w oparciu o usługi abonamentowe, w których czytamy ile chcemy i w zasadzie gdzie tylko chcemy. Takie rozwiązanie ma ogromny potencjał w promowaniu „nowoczesnego” czytelnictwa. Bardziej zaawansowane modele dotykowe mają też wiele wspólnego z tabletami. Można na nich instalować aplikacje mobilne i korzystać z przeglądarki internetowej.

Dodaj komentarz